Nikt nas, niestety, nie uczy bycia rodzicami, choć to najważniejsza wiedza dla każdego wychowującego dziecko. Nie możemy studiować bycia rodzicem, choć pewnych elementów tej wiedzy dostarcza psychologia czy pedagogika. Jednak prezentowana, przy okazji, nie jest to wiedza systemowa, uporządkowana, nastawiona na pracę z rodzicami. (Gdyby tak było, nauczyciele nie popełnialiby tak licznych błędów wychowawczych). Dlatego chcę edukować rodziców i pomagać im w ich trudnej pracy wychowawczej, gdyż nie mają wielu możliwości uczenia się, jak rozwiązywać problemy dotyczące własnych dzieci. Postanowiłam tę pracę, trwającą prawie całe życie, nazwać zawodem, który wymaga ciągłej edukacji na kolejnych poziomach rozwoju ich dzieci i umiejętności dorastania razem z nimi.
Spotkałam się w swojej praktyce z różnymi postawami rodziców wobec tej edukacji i stosunku do osób, które mogą fachowo im pomóc. Okazało się, że rodzic często nie potrafi zaakceptować roli ucznia. Dla niektórych pójście do psychologa po poradę jest czymś wstydliwym. Mimo że żyjemy w XXI wieku, wielu rodziców wizytę u specjalisty od wychowania traktuje jak przyznanie się do porażki, jak swoisty wyrok. Zamiast iść na skróty i pozwolić sobie na uczenie się rzeczy, które decydują o przyszłości własnego dziecka, wolą na nim eksperymentować, nie biorąc pod uwagę, jakie to będzie miało wpływ na ich rozwój. Widzę tu pewną niekonsekwencję: jeśli boli nas ząb, idziemy do dentysty, a nie wyrywamy go sami, kiedy zaś mamy problemy z własnym dzieckiem, stajemy się domorosłym specjalistą i sprawdzamy, jak długo dziecko będzie tolerować nasze błędy… Kto mi wytłumaczy, dlaczego psycholog jest inaczej traktowanym specjalistą niż przykładowy dentysta? Czy przypadkiem nie myślimy wtedy o sobie w stylu: Co ludzie pomyślą o mnie, kiedy potrzebuję pomocy psychologa?, zamiast pomyśleć o potrzebach dziecka. Albo tak: Nie radzę sobie z wychowaniem własnego dziecka, więc lepiej to ukryć w zaciszu domowym niż poradzić się specjalisty, którego przecież obowiązuje tajemnica zawodowa? Albo: Jak to, ja nie poradzę sobie z wychowaniem własnego dziecka? Przecież moi rodzice nie chodzili do żadnego psychologa i wychowali mnie na ludzi, prawda? Często spotykałam taką postawę rodziców skoncentrowanych na sobie, zamiast myśleć o dziecku. Kiedy wreszcie decydowali się przyjść po pomoc, błędy wychowawcze wyżłobiły już swoje piętno na psychice dziecka. Proces „naprawczy” wymagał wtedy niejednokrotnie dużo więcej energii i czasu niż wart był tego sam problem. Ważne jednak, że w końcu rodzice poddawali się w tej walce ze sobą i decydowali na skorzystanie z pomocy. A ilu rodziców tego nie zrobiło i po latach zastanawiali się nad tym, co stało się z ich dzieckiem?
Spotkałam się w swojej praktyce z różnymi postawami rodziców wobec tej edukacji i stosunku do osób, które mogą fachowo im pomóc. Okazało się, że rodzic często nie potrafi zaakceptować roli ucznia. Dla niektórych pójście do psychologa po poradę jest czymś wstydliwym. Mimo że żyjemy w XXI wieku, wielu rodziców wizytę u specjalisty od wychowania traktuje jak przyznanie się do porażki, jak swoisty wyrok. Zamiast iść na skróty i pozwolić sobie na uczenie się rzeczy, które decydują o przyszłości własnego dziecka, wolą na nim eksperymentować, nie biorąc pod uwagę, jakie to będzie miało wpływ na ich rozwój. Widzę tu pewną niekonsekwencję: jeśli boli nas ząb, idziemy do dentysty, a nie wyrywamy go sami, kiedy zaś mamy problemy z własnym dzieckiem, stajemy się domorosłym specjalistą i sprawdzamy, jak długo dziecko będzie tolerować nasze błędy… Kto mi wytłumaczy, dlaczego psycholog jest inaczej traktowanym specjalistą niż przykładowy dentysta? Czy przypadkiem nie myślimy wtedy o sobie w stylu: Co ludzie pomyślą o mnie, kiedy potrzebuję pomocy psychologa?, zamiast pomyśleć o potrzebach dziecka. Albo tak: Nie radzę sobie z wychowaniem własnego dziecka, więc lepiej to ukryć w zaciszu domowym niż poradzić się specjalisty, którego przecież obowiązuje tajemnica zawodowa? Albo: Jak to, ja nie poradzę sobie z wychowaniem własnego dziecka? Przecież moi rodzice nie chodzili do żadnego psychologa i wychowali mnie na ludzi, prawda? Często spotykałam taką postawę rodziców skoncentrowanych na sobie, zamiast myśleć o dziecku. Kiedy wreszcie decydowali się przyjść po pomoc, błędy wychowawcze wyżłobiły już swoje piętno na psychice dziecka. Proces „naprawczy” wymagał wtedy niejednokrotnie dużo więcej energii i czasu niż wart był tego sam problem. Ważne jednak, że w końcu rodzice poddawali się w tej walce ze sobą i decydowali na skorzystanie z pomocy. A ilu rodziców tego nie zrobiło i po latach zastanawiali się nad tym, co stało się z ich dzieckiem?
Wizerunek rodzica (kontynuacja)
Warto mieć świadomość, dokąd zmierzamy i wpływ na to, co chcemy osiągnąć w zakresie wychowania. Świadome naszych rodzicielskich potrzeb zastanówmy się więc nad różnymi mechanizmami wychowania popartego świadomością, że dziecko to dzieło naszego życia, „ulepione” naszymi dłońmi. Dokładnie to, co z cierpliwością i pokorą tworzyliśmy przez całe jego życie, otrzymujemy jako rezultat swoich działań. Kiedy więc krzyczymy na dziecko, to tak, jakbyśmy krzyczały na siebie, a kiedy je obwiniamy, to tak, jak byśmy krytykowały siebie...
Uważajmy więc na oceny kierowane wobec dzieci. Zanim to zrobimy, zastanówmy się, gdzie wcześniej został popełniony błąd. Czego dane zachowanie jest rezultatem? Tę zależność najlepiej ilustruje jedna z tez NLP, która mówi, że wartość komunikatu, to informacja jaką się uzyskuje. To oznacza, że reakcje dziecka są właśnie taką informację, jaką my rodzice, uzyskujemy w wyniku interakcji z dzieckiem. Świadczy ona jednoznacznie o jakości wychowania.
Przeanalizujmy to na przykładzie. Mama wkłada do łóżeczka dziecka dużo różnych, kolorowych zabawek i wychodzi z pokoju, aby zająć się swoimi zadaniami. Wie, że dużo różnorodnych, kolorowych zabawek rozwija dziecko i zajmie na jakiś czas jego uwagę, aby mogła spokojnie ugotować obiad. Dziecko ogląda zabawki, bawi się nimi, biorąc co jakiś czas którąś do buzi. Jest zaciekawione ich różnymi kolorami i kształtami, radośnie grucha. Po jakimś czasie poczuło się znudzone tą samotną zabawą, więc kiedy potrącona niechcący zabawka wypadła miedzy szczebelkami z łóżeczka spodobało mu się to bardzo. Zaczęło więc kolejno wyrzucać zabawki z łóżeczka patrząc na to ciekawe zjawisko. Najpierw jedną fruu... z łóżeczka i patrzy, jak zabawka ląduje na dywanie, potem czeka, co się dalej wydarzy. Mamy nie ma, więc drugą fruu..., cisza, a więc trzecia, czwarta... Nawet trochę ożywiło się tą zabawą i znów zaczęło wdzięcznie gruchać. Każda zabawka wydawała inny dźwięk lądując na podłodze i gdzie indziej się zatrzymywała. Niektóre upadały na inna zabawkę i to był zupełnie inny dźwięk, niż kiedy upadały na dywan. Po chwili dywan był pokryty różnokolorowymi zabawkami i wyglądał zupełnie inaczej niż zwykle. Kiedy jednak ostatnia zabawka znalazła się na podłodze, zrobiło się trochę smutno. Skończyła się zabawa, a w łóżeczku pusto. Cóż, buzia w podkówkę i parę łez potoczyło się po policzku, a mama nie przychodzi. Więc łezki zaczęły lecieć na dobre i po chwili dołączył się głośny płacz. O, to już stało się skuteczniejsze, bo po chwili pojawiła się mama… Co zrobiła mama?
Przeanalizujmy to na przykładzie. Mama wkłada do łóżeczka dziecka dużo różnych, kolorowych zabawek i wychodzi z pokoju, aby zająć się swoimi zadaniami. Wie, że dużo różnorodnych, kolorowych zabawek rozwija dziecko i zajmie na jakiś czas jego uwagę, aby mogła spokojnie ugotować obiad. Dziecko ogląda zabawki, bawi się nimi, biorąc co jakiś czas którąś do buzi. Jest zaciekawione ich różnymi kolorami i kształtami, radośnie grucha. Po jakimś czasie poczuło się znudzone tą samotną zabawą, więc kiedy potrącona niechcący zabawka wypadła miedzy szczebelkami z łóżeczka spodobało mu się to bardzo. Zaczęło więc kolejno wyrzucać zabawki z łóżeczka patrząc na to ciekawe zjawisko. Najpierw jedną fruu... z łóżeczka i patrzy, jak zabawka ląduje na dywanie, potem czeka, co się dalej wydarzy. Mamy nie ma, więc drugą fruu..., cisza, a więc trzecia, czwarta... Nawet trochę ożywiło się tą zabawą i znów zaczęło wdzięcznie gruchać. Każda zabawka wydawała inny dźwięk lądując na podłodze i gdzie indziej się zatrzymywała. Niektóre upadały na inna zabawkę i to był zupełnie inny dźwięk, niż kiedy upadały na dywan. Po chwili dywan był pokryty różnokolorowymi zabawkami i wyglądał zupełnie inaczej niż zwykle. Kiedy jednak ostatnia zabawka znalazła się na podłodze, zrobiło się trochę smutno. Skończyła się zabawa, a w łóżeczku pusto. Cóż, buzia w podkówkę i parę łez potoczyło się po policzku, a mama nie przychodzi. Więc łezki zaczęły lecieć na dobre i po chwili dołączył się głośny płacz. O, to już stało się skuteczniejsze, bo po chwili pojawiła się mama… Co zrobiła mama?
cdn.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz