Zdarza się, że dziecko nadopiekuńczej matki podejmuje próby samodzielności.
Często jednak kończy się to jego porażką, gdyż nie trenowało tej umiejętności.
Jest upośledzone społecznie, bezradne, nie potrafi budować partnerskich relacji.
Jest kaleką psychiczną z rozwarstwioną tożsamością i zaburzoną samooceną.
Jeśli dziecku udaje się częściowo „uciec” spod opiekuńczych skrzydeł matki,
to może dojść do tzw. „podwójnego życia”. W takiej sytuacji dziecko w domu
zachowuje postawę uległości wobec matki, jest posłuszne i spełnia jej życzenia,
a poza domem realizuje swoje potrzeby związane z komunikacją społeczną. Dziecko
zmaga się z rozszczepieniem na poziomie tożsamości, wartości, zarówno wobec
matki, jak i rówieśników. Uczy się manipulacji, strategii działania opartej na
kłamstwie i wzmacnianiu egocentryzmu umożliwiającego realizację własnych
korzyści. Jest prawdopodobne, że ten mechanizm zostanie przeniesiony w dorosłe
życie w jego rodzinie.
Podczas jednego ze szkoleń, gdy uczyliśmy asertywności, jedna z uczestniczek
ze łzami w oczach opowiedziała nam o swoim problemie z matką. Obie kobiety
mieszkają naprzeciwko siebie, więc matka zawsze wie, że córka wróciła do domu
(zapalone światło). Natychmiast dzwoni i prosi ją o odwiedziny. Dla matki nie ma
znaczenia, czy córka ma coś do zrobienia, czy jest zmęczona – nieważne:
Musisz mi córeczko opowiedzieć, co u ciebie. Na wszelkie próby odmowy
reaguje albo obrażeniem się, albo manipulacją: Już mnie nie kochasz! No tak,
mogę tu się przewrócić i umrzeć, a ty nawet nie będziesz o tym wiedziała! Ty
nigdy nie masz dla mnie czasu! Zapominasz o starej matce, moje życie nie
ma dla ciebie znaczenia! I temu podobne teksty. Biedna kobieta, ofiara
nadopiekuńczości, żeby ukryć, że wróciła do domu, NIE WŁĄCZAŁA ŚWIATŁA!
Nadopiekuńczość to jeden z najtragiczniejszych paradoksów, jaki można sobie
wyobrazić w świecie natury: kierując się miłością, chcąc jak najlepiej dla
dziecka matka robi mu krzywdę. W dodatku sama nie jest w stanie wyjść z tego
patologicznego kręgu. Bezwzględnie potrzebuje pomocy z zewnątrz, aby nauczyć się
pozycji dysocjacji, która dopiero stwarza możliwość analizy
przyczynowo-skutkowej, czyli analizy konsekwencji swoich działań. Trzeba
koniecznie dodać, że uświadomienie sobie tych konsekwencji jest prawdziwym
dramatem matki, która zaczyna rozumieć tragizm swoich działań dyktowanych
„miłością”. Wtedy najpierw potrzebna jest głęboka praca z matką („wyprostowanie”
modelu roli rodzica w rozwoju dziecka, uwolnienie z poczucia winy za krzywdy
wyrządzone dziecku…), a potem z dzieckiem, które potrzebuje przejść wszystkie
wcześniejsze fazy socjalizacji w swoim rozwoju (uniezależnienie emocjonalne,
samodzielność, odpowiedzialność, relacje rówieśnicze…).
Nadopiekuńcze matki walcząc o utrzymanie własnego sensu życia, którym jest
dalsza kontrola nad życiem dziecka, potrafią zniechęcać je do podejmowania
życiowych wyborów związanych z opuszczeniem domu. Są nieobliczane w swej
manipulacji emocjonalnej używając poczucia winy, czyniąc z dziecka ofiarę
własnych interesów. Potrafią konsekwentnie wkraczać we wszystkie decyzje
zagrażającej ich obecności w jego życiu. Czy nie jest to paradoks miłości -
miłość, z założenia nastawienie na dziecko, kontra egoizm wywołany lękiem przed
odrzuceniem, skierowany przeciwko niemu?
Nadopiekuńczość wyzwala więc kolejny dylemat dziecka: partner czy matka? To
trudny wybór dla dziecka wychowywanego w nadopiekuńczym modelu. Często ta
decyzja przerasta dziecko i kończy się rozstaniem z ukochaną osobą i życiem z
matką w poczuciu krzywdy, niesprawiedliwości i niepotrzebnego poświecenia.
Nadopiekuńczość w ocenie obserwatorów traktowana jest jako łagodna forma
krzywdzenia dziecka, a czasem nawet jako przejaw miłości mający zabarwienie
pozytywne. Jest bagatelizowana i najczęściej pozostawiona bez pomocy
specjalisty. Dzieje się tak dlatego, że środowisko nadopiekuńczego domu jest
hermetyczne, ma tendencję do zamykania się przed światem i ingerencją otoczenia,
jako zracjonalizowaną obawą o zły wpływ. Dlatego bardzo istotna jest rola osób
obserwujących ten proces w rodzinie, bez względu na więzi łączące je z takim
patologicznym środowiskiem. Osobom z zewnątrz łatwiej dostrzec te zaburzone
relacje. To może być na przykład nauczyciel, który dostrzega nietypowe
zachowania dziecka wychowywanego w takim domu. To może przyjaciel rodziny,
sąsiadka lub nawet koleżanka z pracy. Zapewniam Was, że będzie to największy
prezent, jaki można podarować tej rodzinie. To przerwanie patologicznego kręgu i
ratunek dla wielu pokoleń… Im wcześniej zostanie zdiagnozowane taka
nieprawidłowa relacja matka-dziecko, tym lepsze rokowanie i rezultaty
terapii.
nadal niejasna jest nadopiekuńczość, patrząc na to z boku...
OdpowiedzUsuńNapisz proszę, co konkretnie masz na myśli? Czy chodzi o mój opis?
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńPrzerwanie patologicznego kręgu jest wielkim wyzwaniem.. Tym bardziej, że dotyczy wielu pokoleń - ma już swoją "tradycję".. Jest niemal "uświęconym modelem" rodzinnym, a Ci (lub ten), którzy się doń nie stosują są usuwani, w imię "ochrony wartości"...
OdpowiedzUsuńSmutne jest w tym to, że "patologia" kieruje się swoimi prawami i za nic ma zasady, na jakie powołują się choćby psychologowie..
Co zrobić, kiedy "rodzina" uznaje takie zdanie z boku, jako nieuprawnioną "ingerencję w jej wewnętrzne sprawy"?
Tak się zastanawiam - czy doczekam się odpowiedzi na zadane przeze mnie pytanie?
OdpowiedzUsuń