środa, 7 listopada 2012

Nagradzać? Tak, ale właściwie!

Z badań wynika, że najczęstszym powodem do nagradzania dzieci przez rodziców są dobre wyniki w nauce szkolnej, pomoc w domu i posłuszeństwo, a karania - złe wyniki w nauce… Jest to dyskusyjne, co powinno być przedmiotem nagradzania i karania.

Ja nie nagradzałam syna w jakiś szczególny sposób za wyniki w nauce, tylko motywowałam go zdobywania wiedzy pokazując perspektywę rozwoju. Nagrodą była wyłącznie pochwała, uznanie, jeśli pokonał jakąś trudność, np. zdał trudny egzamin albo napisał klasówkę, która wymagała specjalnego zaangażowania, bo nie był to jego mocny obszar. Z tego wynika, że nagradzałam za osiągnięcie, a nie za fakt nauki. Nagradzanie może być ważne na początku edukacji dziecka, aby wypracować w nim ciekawość świata, poznać jego talenty. Ale im starsze dziecko tym jego świadomość potrzeby uczenia się powinna rosnąć. Powinno coraz lepiej rozumieć rolę edukacji dla jego dalszej kariery. Uważam, że nauka jest inwestycją w siebie i obowiązkiem dziecka, a nie tylko przywilejem, więc nie ma powodu do nagród. Można docenić całoroczny wysiłek dziecka, jego konsekwencję, systematyczności lub pokonanie trudnego do przekroczenia progu. Wtedy nagroda jest całkowicie uzasadniona i to nagroda, o której dziecko marzy. Natomiast ciągłe nagradzania dewaluuje się i może wywołać efekt uczenia się dla nagrody.

Często też zastanawiałam się nad karaniem za złe wyniki. Jeśli dziecko źle się uczy, to znaczy, że nie rozumie wartości wiedzy dla swego przyszłego życia, albo jest mniej zdolne w jakimś przedmiocie, czyli nie ma motywacji do pokonania tej trudności, zrozumienia czegoś… albo jest jakiś problem w rodzinie. Może być też tak, że sami rodzice nie rozumieją wartości wiedzy, więc mogą przekonać dziecko wyłącznie karą.

Pomoc w domu czy posłuszeństwo dzieci wobec rodziców, też nie wymaga nagradzania. To współpraca w rodzinie, wyraz zrozumienia, dlaczego warto umyć naczynia czy posprzątać pokój, dlaczego to jest potrzebne. Ja zostawiałam pokój syna w spokoju mówiąc, że to jego terytorium. Czasem mnie irytowało, że nie sprząta tak często, jak bym chciała, ale musiałam być konsekwentna, skoro miał sam wypracować w sobie potrzebę porządku.

Przykład
Jedna z moich klientek mówiła, że płaci dziecku za dobre stopnie. Mówiła, że to wyzwala w dziecku chęć do nauki i uczy zbierania pieniędzy. Ja konsekwentnie zadawałam jej pytanie, czy zwiększa kwoty w każdej wyższej klasie, bo rosną potrzeby dziecka i co się stanie, kiedy w końcu zabraknie jej pieniędzy. Dziecko przestanie się uczyć? Twierdziła, że nie przestanie. To pytałam: jeśli za „szóstki” dostaje 10 zł, to ile dostanie za średnią powyżej 5 na koniec roku, a potem za zdanie matury i dostanie się na studia.? Pytałam, za co jeszcze mu płaci. Powiedziała, że za sprzątanie, za dotrzymanie słowa, za umycie samochodu ojcu, prawie za wszystko co robi w domu. Pytałam wtedy, na co te uskładane pieniądze wydaje. Na kolegów - powiedziała moja klientka. Aha, Pani „kupuje” syna, a on „kupuje” kolegów. Kupuje ich przyjaźń, swoją atrakcyjność w grupie, swoje poczucie wartości. Jak Pani myśli – zapytałam, czy koledzy będą równie chętnie z nim przebywać, kiedy mu zabraknie kasy, bo nie zda klasówki i nie zarobi? Nie chciała się nad tym zastanawiać, ale po chwili powiedziała: Pożyczę mu… Zapytacie pewnie, z jakim problemem przyszła do mnie ta klientka. Otóż syn ją lekceważył i obrażał, kiedy nie mogła mu dać pieniędzy. Ostatnio doszło już do rękoczynów. Nie chciał iść do pracy, tylko żądał od mamy pieniędzy na utrzymanie. Mąż się z nią rozwiódł, bo rozpuszczała syna, który za wszystko chciał kasę i potrafiła mu oddać wszystko, co zarobiła.. Jak nie dostał pieniędzy, nie chciał nic robić. 

Och, te nagrody! Może łatwiej jest karać!? ;-)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz