Z badań wynika, że najczęstszym powodem do nagradzania dzieci
przez rodziców są dobre wyniki w nauce szkolnej, pomoc w domu i posłuszeństwo, a
karania - złe wyniki w nauce… Jest to dyskusyjne, co powinno być przedmiotem
nagradzania i karania.
Ja nie nagradzałam syna w jakiś szczególny sposób za wyniki w
nauce, tylko motywowałam go zdobywania wiedzy pokazując perspektywę rozwoju.
Nagrodą była wyłącznie pochwała, uznanie, jeśli pokonał jakąś trudność, np. zdał
trudny egzamin albo napisał klasówkę, która wymagała specjalnego zaangażowania,
bo nie był to jego mocny obszar. Z tego wynika, że nagradzałam za osiągnięcie, a
nie za fakt nauki. Nagradzanie może być ważne na początku edukacji dziecka, aby
wypracować w nim ciekawość świata, poznać jego talenty. Ale im starsze dziecko
tym jego świadomość potrzeby uczenia się powinna rosnąć. Powinno coraz lepiej
rozumieć rolę edukacji dla jego dalszej kariery. Uważam, że nauka jest
inwestycją w siebie i obowiązkiem dziecka, a nie tylko przywilejem, więc nie ma
powodu do nagród. Można docenić całoroczny wysiłek dziecka, jego konsekwencję,
systematyczności lub pokonanie trudnego do przekroczenia progu. Wtedy nagroda
jest całkowicie uzasadniona i to nagroda, o której dziecko marzy. Natomiast
ciągłe nagradzania dewaluuje się i może wywołać efekt uczenia się dla
nagrody.
Często też zastanawiałam się nad karaniem za złe wyniki. Jeśli
dziecko źle się uczy, to znaczy, że nie rozumie wartości wiedzy dla swego
przyszłego życia, albo jest mniej zdolne w jakimś przedmiocie, czyli nie ma motywacji do pokonania tej trudności, zrozumienia czegoś… albo jest jakiś
problem w rodzinie. Może być też tak, że sami rodzice nie rozumieją wartości
wiedzy, więc mogą przekonać dziecko wyłącznie karą.
Pomoc w domu czy posłuszeństwo dzieci wobec rodziców, też nie
wymaga nagradzania. To współpraca w rodzinie, wyraz zrozumienia, dlaczego warto
umyć naczynia czy posprzątać pokój, dlaczego to jest potrzebne. Ja zostawiałam
pokój syna w spokoju mówiąc, że to jego terytorium. Czasem mnie irytowało, że
nie sprząta tak często, jak bym chciała, ale musiałam być konsekwentna, skoro miał
sam wypracować w sobie potrzebę porządku.
Przykład
Jedna z moich klientek mówiła, że płaci dziecku za dobre
stopnie. Mówiła, że to wyzwala w dziecku chęć do nauki i uczy zbierania
pieniędzy. Ja konsekwentnie zadawałam jej pytanie, czy zwiększa kwoty w każdej
wyższej klasie, bo rosną potrzeby dziecka i co się stanie, kiedy w końcu
zabraknie jej pieniędzy. Dziecko przestanie się uczyć? Twierdziła, że nie
przestanie. To pytałam: jeśli za „szóstki” dostaje 10 zł, to ile dostanie za
średnią powyżej 5 na koniec roku, a potem za zdanie matury i dostanie się na studia.?
Pytałam, za co jeszcze mu płaci. Powiedziała, że za sprzątanie, za dotrzymanie
słowa, za umycie samochodu ojcu, prawie za wszystko co robi w domu. Pytałam
wtedy, na co te uskładane pieniądze wydaje. Na kolegów - powiedziała moja klientka.
Aha, Pani „kupuje” syna, a on „kupuje” kolegów. Kupuje ich przyjaźń, swoją
atrakcyjność w grupie, swoje poczucie wartości. Jak Pani myśli – zapytałam, czy
koledzy będą równie chętnie z nim przebywać, kiedy mu zabraknie kasy, bo nie zda
klasówki i nie zarobi? Nie chciała się nad tym zastanawiać, ale po chwili
powiedziała: Pożyczę mu… Zapytacie pewnie, z jakim problemem przyszła do mnie
ta klientka. Otóż syn ją lekceważył i obrażał, kiedy nie mogła mu dać pieniędzy.
Ostatnio doszło już do rękoczynów. Nie chciał iść do pracy, tylko żądał od mamy
pieniędzy na utrzymanie. Mąż się z nią rozwiódł, bo rozpuszczała syna, który za
wszystko chciał kasę i potrafiła mu oddać wszystko, co zarobiła.. Jak nie dostał
pieniędzy, nie chciał nic robić.
Och, te nagrody! Może łatwiej jest karać!? ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz