sobota, 23 lutego 2013

Motywowanie dzieci

Często dostaję od Was zapytania o motywowanie dzieci do pracy. Jest to niewątpliwie temat bardzo ważny w życiu dzieci, ponieważ zarówno w szkole, jak i domu stają przed wyzwaniami kształtującymi ich motywację do osiągnięć w dorosłym życiu. To również konfrontowanie się z kolegami pod względem zdolności, szybkości uczenia się i ocen. Ważny jest autorytet nauczyciela i rodzica w tych kwestiach. Obowiązki domowe, odrabianie lekcji i inna aktywność to początek realizacji zadań, jakie spotka w tej czy innej formie w dorosłym życiu, zarówno rodzinnym, jak i zawodowym. Cały proces rozwoju emocjonalnego, poznawczego i intelektualnego dziecka odbywa się od pierwszych dni jego życia. Od pierwszych dni podlega procesowi motywowania. Uśmiech mamy działa jak motywator będąc swoistą nagrodą za jakiekolwiek przejawy aktywności.

Kiedy dziecko idzie do żłobka, przedszkola czy szkoły spotyka na swej drodze instytucję, która zwykle dostarcza innego systemu motywacyjnego niż rodzice. Tam zaczyna się proces uczenia się i budowania relacji z ludźmi, wychowania opartego na innych kryteriach. Te systemy różnią się od siebie, zamiast się uzupełniać.

Niestety rodzice narzekają na działanie tych publicznych placówek, gdyż twierdzą, że nie spełniają ich oczekiwań. Jakie są te oczekiwania? Jak rodzice definiują rolę i wpływ tych instytucji na rozwój ich dzieci? Otóż z przykrością muszę stwierdzić, że oczekiwania te nie są  spełniane przez żadną ze stron. Rodzice oczekują, że placówki przejmą ich rolę wychowawczą, łącznie z funkcję motywującą. Chętnie złożyliby tę odpowiedzialność na ręce obcych ludzi tylko dlatego, że nazywają się nauczycielami czy wychowawcami. Wychodzą z założenia, że obowiązkiem tych instytucji jest uczyć ich dzieci. Oczywiście, w pewnym sensie mają rację. Obowiązkiem szkoły jest uczyć dzieci, kształtować postawy i motywować. Proces ten jednak jest złożony i niestety powinien być inicjowany przez rodziców. Jeśli dziecko nie wyniesie z domu ciekawości poznawczej, otwartości na otaczające je zjawiska, prawidłowych nawyków w odniesieniu do uczenia się, odrabiania lekcji, podejmowania coraz większych wyzwań, rola nauczyciela sprowadzi się do przejmowania funkcji rodzicielskich. A to nie jest wyłączną rolą nauczyciela. Jego zadaniem jest również wytłumaczyć, pomóc w zrozumieniu i sprawdzeniu rezultatów. Nakładanie na nauczyciela zadań dotyczących kształtowania motywacji dziecka, przy przeludnionych klasach i przeładowanych programach edukacyjnych, musi skończyć się w większości przypadków porażką. Tym bardziej że nauczyciel często traktuje stopnie jako wystarczająco silny motywator, choć jest to tylko jeden z jego wielu elementów. Jeśli więc nauczyciel nie ma świadomego, mądrego wsparcia rodziców w tym obszarze, jest prawdopodobne, że jego rola motywacyjna ograniczy się do stopni i uwag w dzienniczku ucznia.

Powoli wkraczamy w inne, równie ważne zagadnienie, jakim są kwalifikacje nauczycieli. Miałam okazje szkolić nauczycieli w swojej karierze trenerskiej. Z badań i moich doświadczeń wynika, że bardzo często są niegotowi do konfrontacji z wymagającymi uczniami w dzisiejszych czasach. W większości nie potrafią „czytać” potrzeb ucznia, identyfikować ich sposobów zbierania informacji, oceniać potencjału i zasobów ucznia oraz posługiwać się nimi w procesie uczenia. Jeżeli nauczyciel mówi do ucznia: Jasiu nie patrz w sufit, bo tam nic nie jest napisane lub Notuj na lekcji, bo dostaniesz uwagę w dzienniczku, to znaczy, że niewiele rozumie z jego sposobów uczenia się, komunikowania i rozumienia przekazywanych treści, różnych przecież dla słuchowców, wzrokowców i kinestetyków. To kwestia kwalifikacji. Pozostaje jeszcze umiejętność przekazywania wiedzy w ciekawy dla ucznia sposób, umiejętność zindywidualizowanego motywowania, okazywania cierpliwości, konsekwencji, umiejętności współpracy z rodzicami i generalnie miłości do swojej pracy zawodowej.

Oczywiście ten post jest wstępem do rozważań na temat motywowania dzieci. Jeśli macie jakiś pytania, to zadawajcie je, proszę, w komentarzach albo piszcie na maila.

sobota, 16 lutego 2013

Histeria w markecie

Jakiś czas temu obiecałam przedstawić proponowaną przeze mnie reakcję na histerię dziecka w supermarkecie. Miało to być za tydzień, ale ponieważ wpis Dziecko wymusza wywołał dyskusję, to ten nieco się opóźnił. Przepraszam.

Ja poradziłabym mamie, aby spokojnie poczekała, aż dziecko się wypłacze leżąc na podłodze marketu. Stałabym w takiej odległości od dziecka, żeby mnie widziało. Nie chciałabym zniknąć mu z oczu, gdyż to mogłoby wzbudzić w nim  lęk. Niektóre mamy chcąc ukarać dziecko, że robi taką scenę i kompromituje ją jako matkę, zostawiają je i znikają. Dziecko przerażone szuka mamy i zapomina z jakiego powodu płakało. To nie modyfikuje jednak jego strategii procesu wymuszania, tylko przekierowuje uwagę dziecka na inny obszar  lęk. Przy następnych zakupach zrobi to samo, czyli będzie starało się wymusić kolejną zabawkę. Mama karząc dziecko nie zdaje sobie sprawy z tego, że tak naprawdę karze siebie, gdyż dziecko nie rozumie związku „pozostawienia go z wymuszaniem” tylko z płaczem. Kiedy zaś bierze je na ręce wierzgające nogami, to uczy je, że jak płacze dostaje nagrodę w postaci wzięcia na ręce.

Powracając do reakcji mamy możemy zapytać, co to znaczy: mama stoi spokojnie. To znaczy bez krzyku, bez uśmiechania się do dziecka, bez komentarzy w jego stronę, jakie jest niegrzeczne. Chodzi o neutralną postawę, która nie jest ani oceniająca, ani krytykująca, ani zawstydzająca (Taki duży i płacze, mazgaj…), ani też nagradzająca, np. uśmiech czy przytulenie, bo dziecko płacze. Wymaga to wytrzymania wzroku wszystkich osób, które patrzą i oceniają zarówno mamę,  jak i dziecko. Trudno, naważyłyśmy sobie piwa, teraz trzeba je wypić. Nie jest to oczywiście kara dla mam, czy forma zapłaty za błędy, tylko jedyne możliwe zachowanie, którego celem jest wygaszenie zachowania dziecka. Dziecko musi być pewne, że pod żadnym pozorem mu nie ulegniemy, gdyby nawet płakało do wieczora. To może być bardzo trudne dla mamy, gdyż ten czas oczekiwania, aż dziecko przestanie płakać, może się dłużyć w nieskończoność. Kiedy wreszcie przestanie płakać i uspokoi się, trzeba do niego podejść, zapytać, czy możemy już iść i spokojnie odejść, jak gdyby nic się wydarzyło. Nie wolno brać dziecka na ręce (to działa jak nagroda), przytulać, pocieszać, praktycznie im mniej reakcji tym lepiej. Celem jest wygaszenie, jak mówiłam skojarzenia: wymuszenie-płacz bez nagrody w postaci zakupu zabawki. Nie wolno też wracać do tego w domu z wymówkami, jak to dziecko się niegrzecznie zachowało. Po prostu nie ma ocen, krytyki, wpędzania dziecka w poczucie winy. KIEDY EMOCJE OPADNĄ u rodzica i u dziecka można je zapytać: co się stało, że tak bardzo zależało mu na tej zabawce? Czym ta zabawka wyróżnia się w stosunku do tych, które już ma, dlaczego jest dla dziecka ważna... Jeśli dziecko samo zapyta o sprawę sceny z marketu, można odpowiedzieć zgodnie z prawdą, dlaczego nie dostało zabawki, np: Chcę rozmawiać z tobą o zakupie zabawki i sama decydować czy ją kupię. Jeśli płaczem chcesz mnie zmusić do zakupu, to nie kupię Ci zabawki. Taką strategią i konsekwencją trzeba będzie się wykazać tyle razy, ile razy dziecko będzie robiło taką scenę. Kiedy jego „gra” przestanie być skuteczna, przestanie w nią grać. Może to jednak potrwać dopóty, dopóki  będzie działać bodziec: sklep-zabawka, reakcja rodziców-nagroda: kupienie zabawki.

Omówiłam temat wymuszania i różnych zachowań, kiedy dziecko coś stara się uzyskać wywierając presję na rodziców. Przykład z marketem jest bardzo skrajnym zachowaniem i warto wcześniej wykrywać symptomu wymuszania, aby wygaszać ten rodzaj reakcji u dzieci. Już wiecie drodzy rodzice, że asertywna postawa jest tu koniecznym narzędziem radzenia sobie w takiej sytuacji.

Zapraszam do poznania naszej oferty warsztatów dla rodziców.
Jeżeli potrzebujesz indywidualnej konsultacji, skontaktuj się ze mną e-mailowo.

środa, 6 lutego 2013

Dyskusja wokół DZIECKO WYMUSZA (4)

Pod moim wpisem zatytułowanym Dziecko wymusza pojawiło się kilka niezwykle ważnych komentarzy. Zgodnie z zapowiedzią dzisiaj dalszy ciąg komentarzy do tych komentarzy :-)

image

Witam Pani Agnieszko,

Dziękuję za komentarz, chociaż przyznaję, że nie rozumiem jego intencji. Która odpowiedź będzie dobra: tak, nie? Czy jako psycholog mogę nie rozumieć znaczenia potrzeb (w tym bezpiecznej więzi) dla rozwoju osobowości, poczucia wartości i samooceny dziecka. Na co dzień pracuję z osobami, których te potrzeby były i są deprywowane, więc (sądząc po rezultatach) odpowiadam – TAK, słyszałam i mam też przekonanie, że ją rozumiem.

Zapraszam Panią do przeczytania moich komentarzy do wpisów Pani Moniki, Matrioszki i eMMai. Myślę, że zawierają rzetelne wyjaśnienie mojego stanowiska w kwestiach realizacji potrzeb i warunkowania.

Jeśli natomiast chodzi o różne teorie wychowania, które znamy, akceptujemy, propagujemy stosujemy, to sądzę, że warto zachować do nich dystans połączony z otwartością na inne koncepcje. Z moje wieloletniego doświadczenia wynika, że nie istnieje teoria uniwersalna.

Mój mąż zapytał mnie kilka dni temu, czy słyszałam o teorii (sic!), że to geny decydują, jakim się jest człowiekiem, że w świetle wieloletnich badań rodzice nie mają wpływu na wychowanie dziecka, a jeśli już to jest on znikomy (dla zainteresowanych wstęp do tej tematyki można znaleźć tutaj)? Z przekornym uśmiechem zacytował mi takie fragmenty:

W sumie trzy prawa genetyki zachowania mówią, że za 50 proc. cech behawioralnych człowieka odpowiadają geny, za kolejne 50 proc. środowisko swoiste, natomiast wpływ rodziny jest zerowy, a w najlepszym wypadku wynosi 10 proc., które „wyrywa” genom.

Albo

…socjalizacja – czyli nabywanie umiejętności niezbędnych do życia w społeczeństwie i przyswajanie społecznych norm – nie jest czymś, co dorośli robią dzieciom, tylko czymś, co dzieci robią same sobie. Do takiego wniosku doszła Judith Rich Harris. Uważa ona, najkrócej rzecz ujmując, że rodzice są zbędni, ponieważ to nie oni wychowują dzieci.
Dzieci wychowują się same, uczestnicząc w rówieśniczych rozgrywkach, a jedyne, co rodzice mogą uczynić dla rozwoju swoich pociech, to wnieść do ich bagażu genetycznego jak najlepszą pulę genów i dbać, by przeżyły w dobrym zdrowiu.

Co miałam odpowiedzieć mężowi? Co Pani zrobiłaby na moim miejscu? Powiedzieć mu, że to głupoty, tylko dlatego że całkowicie zaprzecza to teorii, w którą MY święcie wierzymy. Tyle tylko, że w tym momencie żegnamy się z rozumem, a witamy z emocjami. Wiara nie ma bowiem nic wspólnego z nauką. Nie ma też sensu dalsze przekonywanie się, bo zaczyna to przypominać „nawracanie” na swoją religię.

Dziękuję za komentarz i proszę o kolejne.

Pozdrawiam

Dyskusja wokół DZIECKO WYMUSZA (3)

Pod moim wpisem zatytułowanym Dziecko wymusza pojawiło się kilka niezwykle ważnych komentarzy. Zgodnie z zapowiedzią dzisiaj dalszy ciąg komentarzy do tych komentarzy :-)

image

Witam Panią Pani Moniko,

Pani Moniko, oczywiście, SĄ TO POTRZEBY DZIECKA. Nigdzie nie twierdzę, że nie. Mało tego, w swoich postach staram się uświadamiać rodzicom i opiekunom rolę zaspokajania potrzeb dziecka w kształtowaniu jego osobowości.

Jednocześnie zwracam uwagę na to, jak są one zaspokajane i jakie mogą być zgubne skutki tego, jeśli jest to robione w niewłaściwy sposób. Tu jest cała masa błędów rodziców, o których piszę w postach.

Oczywiście zgadzam się też, że Kiedy dzieci płaczą to dlatego, że chcą o czymś powiedzieć. Płacz to też język.

Jeśli chodzi o ostatnie zdanie Pani komentarza, to swój punkt widzenia na tę sprawę przedstawiłam we wczorajszym wpisie, więc nie będę się powtarzać.

Podkreślę jednak jeszcze raz: jak najbardziej jestem za miłością, reagowaniem na potrzeby dziecka, budowaniem więzi emocjonalnej i za intuicją, bardzo ważną sprawą w odbiorze potrzeb dziecka. Wiem również, że to, jak się dziecko zachowuje jest funkcją wychowania, w którym główną sprawą jest zaspokajanie potrzeb dziecka i budowanie z nim więzi emocjonalnej (bardzo ładnie pisze o tym Rosenberg). Nie wystarczy jednak powiedzieć: mamy zaspokajajcie potrzeby swoich dzieci i wszystko będzie dobrze. Trzeba też je uczyć, jakie to są potrzeby i jak to robić, bo dla wielu mam to wcale nie jest takie oczywiste. Ja, niestety, bardzo często pracuję już z dorosłymi dziećmi, które cierpią, bo ich potrzeby nie zostały w dzieciństwie zaspokojone. Zapewniam Panią, że zdaję sobie sprawę z ważności potrzeb w życiu dzieci i doceniam ich znaczenie.

Dziękuję Pani za ten komentarz. Jeśli coś jeszcze napiszę w niezbyt klarowny sposób, chętnie posłucham Pani opinii.

Zachęcam też Panią, jako świadomą mamę, do dzielenie się swoimi doświadczeniami z innymi mamami, które tego potrzebują. To może być dla nich bardzo wartościowe.

Pozdrawiam

wtorek, 5 lutego 2013

Dyskusja wokół DZIECKO WYMUSZA (2)

Pod moim wpisem zatytułowanym Dziecko wymusza pojawiło się kilka niezwykle ważnych komentarzy. Zgodnie z zapowiedzią dzisiaj dalszy ciąg komentarzy do tych komentarzy :-)

image

Witam serdecznie i dziękuję za chęć komentowania moich wpisów na blogu. Chętnie wyjaśnię, jaką miałam intencję.

Trzeba rozróżnić potrzeby dziecka, które zaspokaja matka dając mu to, co jest konieczne dla jego rozwoju i szczęścia, od tego czego się dziecko przy okazji zaspokajanie jego potrzeb uczy. Jestem absolutnie za zaspokajaniem potrzeb dziecka. Często pokazuję rodzicom skutki zapominania o tych potrzebach. Obecnie pracuję z młodą dziewczyną, której potrzeba bezpieczeństwa była kompletnie niezaspokojona i dziś są tego poważne skutki.

Wracając do warunkowania myślę, że mając o nim wiedzę można ją wykorzystać na przykład przy treningu czystości, chwaląc dziecko, kiedy siusia do nocnika. Nie widzę w tym niczego niewłaściwego. Mogę dzięki temu przyspieszyć proces uczenia dziecka w treningu czystości.

Jeśli chodzi o smoczek, to gratuluję rezultatów. Chętnie poprosiłbym Panią o szczegółowszą relację dla innych matek, jak Pani to zrobiła. Wiem, że ma tu znaczenie dość dużo innych elementów. Stwierdzenie: bliskość, reakcja na potrzeby… to duży skrót myślowy. Tworzenie z dzieckiem więzi to dla wielu matek bardzo trudna sprawa. Są niepewne, nerwowe, nie potrafią okazywać miłości i być blisko z dzieckiem. Ważne by było opisać, jak Pani to robi na co dzień. Jak się okazuje, to wcale nie jest dla innych matek takie oczywiste, jak dla Pani.

Nie mam też niczego przeciwko reagowaniu na płacz dziecka. Wręcz przeciwnie. Płacz to jakaś ważna potrzeba, którą dziecko nam komunikuje, i trzeba na to reagować. Piszę o czymś zupełnie innym. O tym mianowicie, że jeśli mama nie jest zbyt troskliwa i uważna na potrzeby dziecka, np. nie sprawdza odpowiednio często, czy pielucha jest sucha, a robi to dopiero wtedy, gdy dziecko płacze, to może je nauczyć, że mama przychodzi tylko wtedy (albo dopiero wtedy), kiedy płacze. Tu widzę negatywny wpływ warunkowania.

image

Jeśli chodzi o histerię, to widziałam tego typu przypadki w markecie i zdarzyło mi się oglądać matkę, która reagowała na to agresją i biciem. To, że dziecko w taki sposób komunikuje swoje potrzeby, jest już zastanawiające. Znaczy, że wcześniej udawało mu się zdobyć upragnioną rzecz w ten sposób, bo skąd by wiedziało, że ma tak postępować. Prawdopodobnie robiło to w pełni skutecznie, bo aby zakończyć to przedstawienie, mama dawała mu to, czego chce. Czy w ten sposób wzmacniała jego postawę wymuszania płaczem? Co by Pani doradziła takiej mamie? Proszę przytulić dziecko? Czy może warto się zastanowić, jak doszło do takiego zachowania dziecka, skoro to robi? A następnie czego się dziecko uczy, kiedy dostanie zabawkę po takim wymuszeniu? Albo jak zareagować, kiedy dziecko uderzy inne dziecko? Przytulić jej? Czy może zapytać, co się stało? Akceptować bezkrytycznie potrzebę dziecka, które nieświadome skutków traktuje bicie jak zabawę, bo widziało taką w TV?

image

Dla mnie (też jestem matką) nie ma związku między czasem płaczu dziecka a czasem przytulania. Nie dopuszczałam, żeby długo płakało. Reagowałam natychmiast. Zależało mi na tym, aby odzyskało równowagę emocjonalną, bo je kochałam (i kocham) i nie mogłam znieść, że cierpi. Jednak mówię o tym, aby zapobiegać, a nie gasić. To oznacza, aby być czujną, uważną matką świadomą tego, jak dzisiejsze  jej zachowania wpływają na przyszłość dziecka. Starać się z wyprzedzeniem zaspokajać jego potrzeby, a nie czekać, aż płaczem o nich zakomunikuje. Dlatego jak najbardziej jestem za miłością, reagowaniem na potrzeby dziecka, budowaniem więzi emocjonalnej i za intuicją, bardzo ważną sprawą w odbiorze potrzeb dziecka.

Dziękuję Pani za ten komentarz. Wiem, że działa Pani z dobrą intencją wyrażając swoje zdanie, aby pokazywać mamom sprawdzone przez siebie sposoby reagowania.

poniedziałek, 4 lutego 2013

Dyskusja wokół DZIECKO WYMUSZA

Pod moim wpisem zatytułowanym Dziecko wymusza pojawiło się kilka niezwykle ważnych komentarzy. Oczywiście, do wszystkich się ustosunkuję. Ponieważ jednak okazało się, że dla Bloggera moje odpowiedzi są zbyt obszerne,

image

jestem zmuszona zamieszać je jako kolejne wpisy. Dla ułatwienia Państwu lektury będę cytować te fragmenty komentarza, do których w danym miejscu się odnoszę.

image

Witam Pana, Panie Jarku.
Na wstępie dziękuję za komentarz. Z przyjemnością   wymienię z Panem opinie na poruszone przez Pana tematy. 
Co to znaczy, że dziecko samoistnie zmienia strategię wyrażania swoich potrzeb? Sądzę, że coś tę zmianę wywołuje. Na przykład,  jeśli zastosuje intuicyjnie, coś co jest prostsze, i jego potrzeba zostanie zaspokojona, to oczywiście zacznie tego używać  (i w ten sposób rozszerzy wachlarz swoich zachowań). To jest proces uczenia się. Może być ten proces stymulowany przez rodzica lub jako wynik samoistnego uruchomienia intuicji dziecka. Tu się zgadzamy.

image

Mam tu na myśli sytuację, która sprowadza się do nierealizowania przez rodzica podstawowych potrzeb dziecka, takich jak na przykład potrzeba bezpieczeństwa.  Oczywiście, realizowanie potrzeby dziecka (na przykład bliskości) bez naruszenia granic rodzica jest dla mnie absolutnie ok. Rodzic, który kocha dziecko, jest bardzo uważny na realizację potrzeb dziecka i nierealizowanie ich, dla samego treningu, jest oczywiście absurdem.  Zgadzam się też z tym, co Pan pisze: Tutaj coś zyskamy, ale gdzie indziej możemy więcej stracić. Tym bardziej, że dziecko wcześniej czy później się spotka z brakiem możliwości zrealizowania potrzeb od razu. Wszystko absolutnie ok. Miałam na myśli sytuacje, kiedy rodzic zaniedbuje potrzeby  dziecka i reaguje dopiero wtedy, kiedy ono płacze (co jest jego komunikatem „Mamo, tato przyjdź i pomóż mi”). Wtedy dziecko może się uczyć, że mama (tata) przyjdzie dopiero wtedy, kiedy zapłacze, bo wcześniej jej nie ma. Taki był mój tok myślenia. Chcę uwrażliwić rodziców na skutki ich braku tej uważności, o jakiej pisałam. Jeśli to ujęłam zbyt prosto, to dlatego, aby to było zrozumiałe dla wszystkich. Być może nie zrobiłam tego wystarczająco klarownie.  Żaden trening na siłę albo warunkowanie tylko dla treningu nie był moją intencją. Dziękuję za dużą uważność w czytaniu tego, co piszę. Cieszę się, że daje mi pan szansę, żeby to wyjaśnić.

image

Dziecko ma różne potrzeby i rolą rodzica jest rozstrzygnąć, która jest istotna z punku widzenia jego dobra i rozwoju. Przez zachciankę rozumiem na przykład kolejną zabawkę, która niczego konstruktywnego nie wnosi do rozwoju dziecka (i zapewne szybko mu się znudzi).

image

Mechanizm warunkowania (ja raczej wolę mówić o behawioryzmie jako dziedzinie badającej i analizującej zachowania ludzi) to zjawisko porównywalne do kotwiczenia w NLP. Bardzo często używam kotwic w celu zmiany zachowania. Często też używam kotwic do uczenia ludzi budowania dobrego stanu, pracy ze stresem itp. Widzę użyteczność takiego zastosowania procesu warunkowania, który przynosi błyskawiczny rezultat – np. poprawę stanu.

Powracając do dzieci. Jeśli mama uśmiecha się do dziecka, czy je chwali, kiedy ono na przykład rysuje (zajmuje się jakąś ważną dla niego aktywnością), to czy chce, czy nie wzmacnia jego motywację do takiej aktywności. Dziecku jest miło, że jest chwalone, to pozytywna emocja, która wiąże się z tą aktywnością i na nieświadomym poziomie może działać wzmacniająco. To w kwestii behawioryzmu.

Jeśli natomiast mam się ustosunkować do zdania:  …bardziej opłaca się strategia "TAK, TAK, TAK, TAK, TAK, TAK" niż "TAK, TAK, NIE, TAK, NIE, TAK, TAK,  to oczywiście zgadzam się jednak z zastrzeżeniem: nie analizujemy tu siły bodźca tak w jednym,  jak i w drugim przypadku. Nie bardzo kojarzę, w którym miejscu podważam tę tezę behawioryzmu? Zgadza się też: że zachowania wyuczone w nieregularny sposób wygaszają się dłużej. Pana komentarz jest dla mnie logiczny. Nie wiem, gdzie temu zaprzeczam. Teraz ja czegoś nie rozumiem. Proszę o podpowiedź.

Jestem Panu wdzięczna, że z taką uważnością czyta Pan te teksty i wspiera mnie  w tym, aby były klarowne i zgodne z nauką. Dziękuję za odpowiedzialność, z jaką Pan to komentuje. Traktuje to jako komplement, że fachowiec czyta moje teksty i  dba o ich poprawność dla dobra odbiorców tych treści, czyli rodziców i wychowawców.

Pozdrawiam serdecznie 

sobota, 2 lutego 2013

Czy jesteście asertywni wobec dziecka?

Na koniec powrócę do sceny w markecie, którą opisałam w poście Manipulacje dziecka. Sukcesem jest już to, że Wasze dziecko nie urządza takich scen. Znaczy to, że proces wychowawczy w Waszym wydaniu nie zawierał błędów, o których pisałam w kolejnych postach. Dlatego chcę Was zapytać, jak postąpiłybyście w takiej sytuacji? Co poradziłybyście matce obserwując taką scenę, aby ją wesprzeć, pomóc jej w poradzeniu sobie z podobną sytuacją w przyszłości? Zapiszcie swoje propozycje.

Nie odkryję Ameryki, jeśli powiem, że taka sytuacja jest już skutkiem długotrwałego procesu, kiedy rodzice ulegali presji i nie potrafili odmówić dziecku. Dziecko uczyło się wielokrotnie wygrywać z rodzicami tę „grę”: kto dłużej wytrzyma ono czy rodzice.. Dlatego potrafiło “do skutku” prosić o coś rodzica. Okazywało się, że przegrywali rodzice i ulegali zachciankom dziecka. W wydaniu dziecka ta gra nie jest świadomym działaniem, kiedy jest małe. Z wiekiem jednak coraz więcej dziecko rozumie i w końcu zaczyna świadomie tym „zarządzać”. Wie, co jest słabą stroną rodziców, i potrafi tę wiedzę z konsekwencją wykorzystywać. Kiedy poczuje swoją sprawczość, potrafi eskalować żądania i wymuszać na przykład coraz większe kwoty pieniędzy na własne przyjemności. Czasem zaczyna być agresywne, a nawet bić matkę, która mu odmawia. To bardzo smutne, że działanie matki z intencją miłości staje się wtedy jej przekleństwem… A na początku powody, dla których rodzice ulegali, były błahe. Raz mógł to być brak czasu, żeby z dzieckiem porozmawiać, innym razem dla „świętego spokoju”, po raz kolejny ulegali, bo dziecko bardzo chciało albo dlatego, że dziecko sąsiadów miało i tak dużo więcej zabawek niż Wasze, potem dostało szóstkę, potem kolejną szóstkę…

Każdy powód jest dobry, aby ulec, jeśli się nie ma świadomości skutków tego ulegania. Teraz już niestety nie macie wymówek drogie mamy i drodzy tatusiowie. Teraz trzeba poćwiczyć asertywne NIE: NIE kochanie, dzisiaj nie planowałam kupowania zabawek, albo: NIE Kasiu, nie mam pieniędzy na kolejną zabawkę, albo: Masz już tego typu klocki, więc NIE ma powodu kupować następnych takich samych, możesz wybrać zabawkę, która nauczy Cię czegoś innego itp.

Moja propozycja postępowania w markecie za tydzień…